Rożowowłosa Dahlia wskoczyła mi do torby, kiedy wychodziłam z domu. Westchnęłam cicho i zawróciłam po aparat. Właściwie nie zamierzałam iść nigdzie w teren, miałam załatwienia na mieście a chłód, napływający razem z wiatrem zdecydowanie nie zachęcał do spacerów.
Kiedy udało mi się po kilku godzinach wrócić do samochodu, Dahlia już siedziała na fotelu, z podpartymi rękoma.
-Możemy iść? - zapytała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Ale dokąd chcesz iść?
-Na spacer! Zrobisz mi kilka zdjęć, bo już dawno nie byłam na blogu.
-Wiesz - odparłam - Mam lepszy pomysł! Pojedziemy po Kevina!
-A kto to taki? Nie znam!
-Zobaczysz!
Kevinów było dwóch. A właściwie trzech! Dwóch brunetów i jeden blondyn.
Przyjrzałam się im dokładnie, bo skoro jest wybór, trzeba dobrze wybrać!
Blondyniasty odpadł w przedbiegach, bo nie spodobał mi się kontrast włosów i pomarańczowej karnacji.
Jeden z brunetów stał w pudełku jakiś pokręcony, z podwiniętą koszulką i opuszczonymi lekko spodniami ;-) Do teraz się zastanawiam, jak to zrobił!
Drugi wyglądał całkiem przyzwoicie, biorąc pod uwagę, że to jednak Simba a nie Mattel (choć Ken z włoskami na sztorc stał obok, ale sztywny jak kołek!)
Firma nie ma zbytnio szczęścia do rysów twarzy swoich podopiecznych, ale artykulacja Kevina, jego całkiem znośne ubranie z fajnymi tenisówkami oraz niewygórowana cena zdecydowały, że znalazł się w koszyku.
Nie wiem jak długo stał na sklepowej półce, ale był w zupełnym szoku! Oswobodzony z krępujących mu ruchy żyłek, od razu usiadł na pupie i długo rozglądał się dokoła.
Dahlia spoglądała to na mnie, to na niego...